Pierwszy atak robali
Co nocy, w mieszkania ogromne sale
ze swych kryjówek wyłażą robale
Przy czarnych panelach cichutkie
stukanie
tąpnięcia rozbudza i trzęsie
posłaniem
I cisza.
Robactwo uciekło?
W ciemności bulgot i jęki.
Jakby malutkie pękały bąbelki.
Wypadły robale
spod przerwy w podłodze
I mkną po
schłodzonej błyszczącej się drodze
Ogromną charyzmą
kończynek włochatych
Przewodzi im pająk
- nabrzmiały, kosmaty.
Tam wlezą, tu
wpełzną, obliżą, zmacają,
Wypiją,
rozszarpią, i pożrą!
Przystają!
Są pod wrażeniem ogromu swych cieni.
Zanika snop światła z pylistej
przestrzeni.
I z kunsztem scenicznym wychodzą na
łóżko
Twarz szorstką obłażą i szarpią
poduszką
Stanęły nad studnią – słuchają
oddechu.
Nurkują przez usta w chrapiącym
człowieku.
Chcą język mu wyrwać, odkroić,
wykręcić
Lecz dziś rezygnują. I wrócą po
śmierci.
L.J. Grafoman
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz